-George musisz zamówić jeszcze proszku ciemności- powiedział do mnie Ron stojący za ladą kiedy wydał pieniądze jakiemuś chłopcu.
Od śmierci Freda właśnie on pomagał mi w sklepie. Chociaż minęło już dobre kilka miesięcy nadal nie byłem sobą. Ron unikał ze mną rozmów o sklepie bo zawsze schodziły na brak nowych produktów. Zawsze razem z Fredem wymyślaliśmy dowcipy Weasley'ów a bez niego nic nie przychodziło mi do głowy. Mama prawie codziennie organizowała rodzinne obiady, chociaż mówiła że chce po prostu spędzić więcej czasu z rodzinną to tak naprawdę najbardziej chodziło jej o mnie. Moje rodzeństwo też próbowało na wszystkiego żeby mnie pocieszyć. Nie mogłem powiedzieć że im nie było przykro z powodu Freda, było i to bardzo ale potrafili chociaż przez jedną minutę o nim nie myśleć. Byłem wdzięczny Ronowi za to że zgodził mi pomagać w sklepie ale nawet tak wspaniały brat nie zastąpi Freda. Chociaż nie dziwiłem się mu że przyjął tą pracę, Hermiona postanowiła wrócić na siódmy rok do Hogwartu. Oprócz upadku Voldemorta pojawiły się nowe nowiny. Fleur spodziewała się dziecka a Bill zdecydował że to ja mam zostać ojcem chrzestnym a Neville ostatnio odwiedził mnie cały rozpromieniony i oznajmił że jego matka prawie wróciła do zdrowia. Harry dostał pracę aurora już kilka tygodni po skączęniu wojny. Wystarczył że pokazał się w biurze aurorów a już dostał pracę.
Drzwi do sklepu otworzyły się. Była to Angelina, ona też znalazła sobie pracę w departamencie Magicznych Gier i Sportów. Wyglądała niemalże identycznie jak za czasów nauki w Hogwarcie. Ciemna skóra i te same dwa warkocze opadające na plecy. Ale też była wyższa a jej twarz poważniejsza i ładniejsza. Nie zauważyła mnie ponieważ stałem za półkami. Podeszła do Rona i zaczeli dyskutować o czymś wyraźnie rozbawieni.
-O Geroge!- pomachała mi kiedy w końcu mnie zauważyła.
-Cześć- odpowiedziałem podchodząc do nich.
-Słyszałeś nowinę o naszym braciszku?- zapytał mnie.
-Chodzi że moja koleżanka z pracy...- zaczęła ale Ron jej przerwał.
-...Audrey jest...
-Ron nie przerywaj mi. Ja się tego dowiedziałam i ja opowiem.
-Ale o co chodzi?
-Zaraz się dowiesz- powiedział Ron.
-No to jak mówiłam że Audrey jest z waszym bratem.
-Charlim?- zdziwiłem się.
-Nie z Percym- powiedziała na co wszyscy wybuchłem śmiechem.
-Żartujesz?- zapytałem ledwo powstrzymując się od śmiechu.
-A właśnie że nie- odpowiedziała szczerząc zęby.- Wasza mama zawsze mówiła że Percy i Charlie zostaną starymi kawalerami. Widać w jednym się myliła.
-Ten Percy? Percy prefekt?- nadal byłem lekko rozbawiony.
-Prefekt Nadęty- powiedział Ron.
Natychmiast przypomniałem sobie jak napis na oznace Percy'ego przerobiliśmy z ,,Prefekt Naczelny'' na ,,Prefekt Nadęty''. Ron widząc mój wyraz twarzy od razu domyślił że powiedział coś nie tak. Angelina to zauważyła i też widocznie posmutniała. Przez chwilę nic nie mówiliśmy ale mój brat postanowił przerwać tą ciszę.
-Kiedyś Percy na miejsce swojego druhnego dałby Knota.
-Albo tego Craucha- dodała Angelina.
-Mogę się założyć że Kingsley zostanie ministrem. Ludzie są zadowoleni z niego.- powiedziałem.
-Praktycznie już jest ministrem.
-Też tak sadze. Musze kupić trzy paczki omdlejków grylażowych i jedną wymiotków pomarańczowych dla Hermiony- powiedziała za jednym tchem przeliczając pieniądze.
Ron zakrztusił się własną śliną po czym z trudem zapytał:
-Heermiona? Omdlejki?
-Najwyraźniej znudziła ją nauka.
-Ok...okej... to będzie...
-Ron daj spokój. Dla Hermiony Granger, a w przyszłości Weasley to będzie za darmo.
-A mi nigdy nic nie chciałeś dać za darmo.
-Bo jesteś moim bratem Ronuś. A ja jestem dżentelmenem.
-Tak... tak - powiedziała sarkastycznie Angelina szczerzząc zęby- szczególnie jak w piątej klasie dałeś coś Katie. To chyba była wymiotka?
-No dobra... Może masz racje...
-No oczywiście że mam- powiedziała biorąc pudełka z wymiotkami i omdlejkami.- Muszę lecieć.
-A ja idę napisać list.- odparł Ron i zniknął w zapleczu.
Z pewnością do Herminy- pomyślałem.
Bądź taki sam dla przyjaciół w ich szczęściu, jak i w nieszczęściu
poniedziałek, 20 stycznia 2014
piątek, 3 stycznia 2014
Prolog
Bez przerwy wpatrywałem się w duże litery wyryte na białym marmurze ,,Fred Weasley''. Chyba nikt nie poczuł się tak jak ja. Straciłem wszystko co było dla mnie najważniejsze. Nie było go ze mną. Nigdy nie powiedziałem mu jak bardzo jest dla mnie ważny. Teraz oddałbym wszystko, wszystko co mam żeby żył.
Jeszcze raz dotknęłem białego marmuru. Był przeraźliwie zimny tak jak moja dusza. Nie mogłem czuć się szczęśliwy. A dlaczego? Mam wspaniałych braci... siostrę... rodziców... przyjaciół ... Voldemort nie żyje... A ja wciąż jestem nie szczęśliwy. Można by było powiedzieć że byłem jak ktoś pozbawiony cząstki serca. Bez mojego brata nic się dla mnie już nie liczyło. Przeraźliwe ukłucia w sercu towarzyszyły mi kiedy tylko przypomniałem sobie o tym jak jeszcze żył. Nawet wtedy kiedy razem na kolanach czyściliśmy podłogi a nad nami stała profesor McGonnagal nadając o naszym karygodnym zachowaniu. Kiedy wylaliśmy Michaelowi atrament na głowę kiedy krytykował drużynę Gryffindoru. Kiedy staliśmy przed Umbrige a ona straszyła nas wywaleniem ze szkoły za kieszonkowe bagno. Łza spłynęła mi po policzku. Zazwyczaj płakałem tylko z śmiechu. Wszystko co mam zawdzięczam Fredowi. Dużo razy słyszałem że jesteśmy jak ta sama osoba. Była to prawda. Ale dlaczego akurat on musiał odejść. Czy przeznaczenie tak chciało? Czy chciało żeby do końca życia czułbym się jak wrak człowieka?
Robiłem wszystko żeby zapomnieć o Fredzie. Chociaż miałem różdżkę i umiałem się ją posługiwać gołymi rękami usuwałem gruz z jednej z klas. Moja biała koszula była cała przepocona a pokrywała ją warstwa kurzu i brudu. Nie miałem pojęcia ile tu już jestem ale przez rozbite okno widziałem już zachód słońca. Przerzuciłem kolejny kawał kamienia a w tedy zobaczyłem kawałek wspaniałej ramy a na niej wypisane ,,...TELA Z RA...''. Szybko wyciągnąłem w przedniej kieszeni różdżkę i usunąłem resztki gruzu.
Na podłodze leżało wielkie zwierciadło z rzeźbioną ramą na którym wyryte były słowa ,,AIN EINGARP ACRESO GEWTELA Z RAWTĄWT EIN MAJ IBDO''. Machnąłem jeszcze raz różdżką a lustro staneło na podłodze.
Spojrzałem w nie, zobaczyłem siebie. Ale na moim ramieniu była czyjaś ręka. Obok mnie stał Fred najpierw pomyślałem że to zwierciadło odbija podwójnie. Ale z pewnością był to Fred. Popatrzyłem w bok ale nikogo tam nie było. Znów popatrzyłem na swoje odbicie o na mojego brata bliźniaka. Uśmiechnąłem się do jego odbicia a go najwidoczniej to ucieszyło bo wyszczerzył do mnie zęby. Nie odrywałem od niego wzroku uśmiechnąłem się jeszcze szerzej a po moim policzku spłynęła wielka łza.
Jeszcze raz dotknęłem białego marmuru. Był przeraźliwie zimny tak jak moja dusza. Nie mogłem czuć się szczęśliwy. A dlaczego? Mam wspaniałych braci... siostrę... rodziców... przyjaciół ... Voldemort nie żyje... A ja wciąż jestem nie szczęśliwy. Można by było powiedzieć że byłem jak ktoś pozbawiony cząstki serca. Bez mojego brata nic się dla mnie już nie liczyło. Przeraźliwe ukłucia w sercu towarzyszyły mi kiedy tylko przypomniałem sobie o tym jak jeszcze żył. Nawet wtedy kiedy razem na kolanach czyściliśmy podłogi a nad nami stała profesor McGonnagal nadając o naszym karygodnym zachowaniu. Kiedy wylaliśmy Michaelowi atrament na głowę kiedy krytykował drużynę Gryffindoru. Kiedy staliśmy przed Umbrige a ona straszyła nas wywaleniem ze szkoły za kieszonkowe bagno. Łza spłynęła mi po policzku. Zazwyczaj płakałem tylko z śmiechu. Wszystko co mam zawdzięczam Fredowi. Dużo razy słyszałem że jesteśmy jak ta sama osoba. Była to prawda. Ale dlaczego akurat on musiał odejść. Czy przeznaczenie tak chciało? Czy chciało żeby do końca życia czułbym się jak wrak człowieka?
Robiłem wszystko żeby zapomnieć o Fredzie. Chociaż miałem różdżkę i umiałem się ją posługiwać gołymi rękami usuwałem gruz z jednej z klas. Moja biała koszula była cała przepocona a pokrywała ją warstwa kurzu i brudu. Nie miałem pojęcia ile tu już jestem ale przez rozbite okno widziałem już zachód słońca. Przerzuciłem kolejny kawał kamienia a w tedy zobaczyłem kawałek wspaniałej ramy a na niej wypisane ,,...TELA Z RA...''. Szybko wyciągnąłem w przedniej kieszeni różdżkę i usunąłem resztki gruzu.
Na podłodze leżało wielkie zwierciadło z rzeźbioną ramą na którym wyryte były słowa ,,AIN EINGARP ACRESO GEWTELA Z RAWTĄWT EIN MAJ IBDO''. Machnąłem jeszcze raz różdżką a lustro staneło na podłodze.
Spojrzałem w nie, zobaczyłem siebie. Ale na moim ramieniu była czyjaś ręka. Obok mnie stał Fred najpierw pomyślałem że to zwierciadło odbija podwójnie. Ale z pewnością był to Fred. Popatrzyłem w bok ale nikogo tam nie było. Znów popatrzyłem na swoje odbicie o na mojego brata bliźniaka. Uśmiechnąłem się do jego odbicia a go najwidoczniej to ucieszyło bo wyszczerzył do mnie zęby. Nie odrywałem od niego wzroku uśmiechnąłem się jeszcze szerzej a po moim policzku spłynęła wielka łza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)